Na ogół oznacza naszą zgodę na dane zdarzenie; potwierdza wolę kupna lub sprzedaży... Akceptujemy naszym podpisem wybranego kandydata do władz lokalnych czy sejmu. Wpisujemy się do ksiąg: pamiątkowej, kondolencyjnej... Nasz podpis, czy to odręczny czy elektroniczny nadaje dokumentom które sygnuje, moc prawną.
A jeszcze nie tak dawno - w wieku XIX - powszechną praktyką, zwłaszcza na terenach wiejskich, było składanie podpisu w formie trzech krzyżyków. Zainteresowane strony potwierdzały w ten sposób swoje decyzje. Ile tu było możliwości nadużycia czyjegoś zaufania - jakiż raj dla oszustów.
Ktoś, nie będąc tego świadom, mógł sprzedać własną chudobę za grosze, inny wstąpić do wojska w przekonaniu, że składa "podpis" pod zupełnie innym dokumentem. Dziewczyna mogła wyjść za mąż bez swojej wiedzy i zgody - wystarczyły krzyżyki.
No - może z tym ostatnim nieco przesadziłam. Niemniej z podanych wyżej przykładów jasno wynika, że człowiek niepiśmienny bywał łatwym łupem dla wszelkiej maści naciągaczy i łgarzy.
Z czasem ludzie wywalczyli sobie prawo powszechnego dostępu do nauki. Każdego obejmuje tzw "obowiązek szkolny". I jeśli rodzice uchylają się od tego obowiązku i dziecko do szkoły nie chodzi - płacą karę.
Są oczywiście wyjątki - nie wszyscy są w stanie do szkoły dotrzeć. Wtedy jednak to szkoła przychodzi do ucznia i dziecko pobiera nauki zgodnie z indywidualnym tokiem nauczania - w domu lub w szpitalu.
Tu dygresja:
O powszechny dostęp do edukacji apelował już Mikołaj Frycz Modrzewski w swoim traktacie "Commentatorum..." (O Naprawie Rzeczypospolitej). Niestety był to wiek XVI. Wprawdzie okrzyknięty Wiekiem Oświecenia, jednak owo oświecenie miało nieprzekraczalne granice.
Skutecznie "rojenia" o szkole dla wszystkich storpedował Kościół Katolicki; to bardzo smutne. Wiedza teologiczna niesie ze sobą wiele głębokich przemyśleń a tu taki przejaw lęku... Kwestia tego kto i z jakich powodów lęka się ludzi wykształconych to jednak osobny temat.
Ostatecznie, dekret o obowiązku szkolnym uchwalono w 1919 roku - w niedługi czas po odzyskaniu przez Polskę niepodległości.
Zgodnie z nim wszystkie dzieci pomiędzy siódmym a czternastym rokiem życia objęte zostały obowiązkiem siedmioletniej szkoły powszechnej. W prawie tym był, obowiązujący do 1956 roku, zapis zwalniający z uczęszczania do gmachu gdzie pobierano nauki dzieci, mieszkające dalej niż 3 kilometry od budynku szkolnego.
I tak to na pierwszy rzut oka wygląda - wszyscy się uczą. Poznają sztuki dawniej dostępne nielicznym; nie da się już dzisiaj nikogo ograbić mówiąc mu jedno, a dając do podpisu coś całkiem innego.
Nic bardziej mylnego.
Wydawać by się mogło że, w naszym zurbanizowanym świecie, nie "przeżyjesz" nie znając liter. A jednak rośnie liczba tzw. wtórnych analfabetów. Ludzie się uczą po szkołach, kończą je... i czym prędzej zapominają to, co przyswoili.
Mimo że z pozoru świat nam się bardzo skomplikował bez trudu można przejść przez życie bez składania liter. Paradoks? I tak i nie. Jest telewizja, telefon.. drogę przez miasto ułatwiają ideogramy - wystarczy tylko zapamiętać, że sztućce to pokarm a kółeczko lub trójkącik - toaleta.
Człowiek ma tak, że wiedzę "zbędną" eliminuje z pamięci podręcznej. Skoro można sobie radzić w życiu bez liter, do książek nie ciągnie, to po co sobie rozum "zaśmiecać"? Już w 2006 roku pisała na ten temat Joanna Tańska. W jej ocenie 3/4 Polaków nie rozumie tego co czyta.
Problem ten nie omija absolwentów szkół wyższych.
Zanik wiedzy nabywanej w szkole staje się plagą i jest nagminnie wykorzystywany przez większość dystrybutorów bądź usługodawców - tu przykład umowy kredytowej gdzie najważniejsze ustalenia spisane są na tyle drobnym drukiem, że większość klientów nie zdobywa się na wysiłek przeczytania co tam napisano.
Sprzęty, które dostajemy dzisiaj do rąk są z reguły "głupologiczne" i można je obsługiwać jednym palcem. Telewizja bawi serialami powielającymi proste schematy norm i zachowań. Nie wróży to najlepiej postępowi ludzkości a i oszuści mają się dobrze.
Co chwila słychać o nowych "wnuczkach" czy porzuconych ofiarach "miłości" które (którzy też się zdarzają, choć znacznie rzadziej), w pogodni za swą drugą połówką zadłużają się po uszy. W nadziei na szczęście...
Większość wybiera łatwe rozwiązania szukając drogi "na skróty" i nawet jeśli potem narzeka na błędne decyzje na ogół nie wyciąga z tego żadnych wniosków.
Dlaczego tak się dzieje? Na to od dawna próbują odpowiedzieć psychologowie. I mimo rozlicznych teorii nikt jeszcze nie zaproponował skutecznych metod edukacji, wspierającej nas w dążeniu do ideału który, od ponad tysiąca lat, marzy się filozofom.
Post zgłaszam do Tematów Tygodnia #40.
W nawiązaniu do tematu No1. "Schemat identyfikacji Schnorra"
- podpis
źródła ilustracji:Pixabay