Każdy, kto choć raz był w jakimkolwiek urzędzie i nie załatwił swojej sprawy "od ręki", ma pewnie dość pejoratywny stosunek do takiej wizyty. Psioczy niechybnie na stracony czas, kolejki do okienka, niekompetencję urzędników, i tysiące innych rzeczy. Nie inaczej było w moim przypadku. Z "realnych" urzędów korzystam bardzo rzadko, wszystko co się da załatwiając online. Dzięki Profilowi Zaufanemu jest to możliwe. Polecam!

Jako że stałem się posiadaczem nowej starej "puszki" na czterech kołach, obowiazujące prawo zobligowało mnie do rejestracji tego luksusu w odpowiedniej państwowej placówce. Pomny wcześniejszych doświadczeń z tym związanych, postanowiłem wykazać się cwaniactwem, i skoro świt... Niestety, takich jak ja było wielu. Tak wielu, że tuż po otwarciu Urzędu, dla mnie nie starczyło numerków. W tym momencie powinienem się grzecznie wycofać i skorzystać z okazji w innym terminie. Jednak uszy moje usłyszały dyskusję podobnych do mnie "szczęściarzy" o tym, że "...po jakiejś godzince automat wypluje kolejną porcję numerków"! Co to jest godzina, w porównaniu z wiekiem Wszechświata?, pomyślałem, i zanuciłem pod nosem piosenkę "Oj naiwny, naiwny, naiwny, jak dziecko we mgle..." Kabaretu Elita. Poczekam, co mi tam. Posłucham muzyki, przeglądnę Steemit...
Po czterech kwadransach nic się nie zmieniło. Oczekująca ekipa pechowców była już dobrze spoufalona ze sobą i gdyby nie wspólne czekanie, dawno byliby już na piwie. Nic tak nie łączy, jak wspólny wróg, w tym przypadku Urząd! Ja natomiast, będąc z boku, zastanawiałem się nad swym beznadziejnym położeniem. Rezygnacja, czy może poczekać jeszcze z pięć minut? Olać to. Albo nie, przecież czekam już sześćdziesiąt minut, więc co znaczy 1/12 tego czasu dłużej. Nic. Pewnie jak tylko pójdę, to od razu wyskoczą numerki! Zostałem. Po dwóch godzinach od powzięcia decyzji, stałem się posiadaczem świstka papieru z napisem R 062, plus adnotacją, że 12 osób jest przede mną. Nieźle, pomyślałem. Placówka czynna do siedemnastej, mam kanapki, wodę, jest kawiarka... Przeżyję jakoś, będzie dobrze. Nic bardziej mylnego. Co niektórzy rejestrowali po kilka samochodów, a rekordzista miał ich 16! Handlarz jakiś, czy co! Na dodatek przemiły głos informujący o aktualnie obsługiwanym numerze, co chwilę dukał: U 011, U 012 itd... To były umówione przez internet wizyty, o których istnieniu wiedziałem, tyle że chcąc się samemu umówić, pierwszym wolnym terminem był: koniec przyszłego tygodnia!
A czas sobie biegł... Sił ubywało, i to mimo posiadania miejsca siedzącego. R 055... Pojawiło się znużenie, senność, drętwienie kończyn, ból czterech liter. R 058... Generowałem pytania! A po co ta rejestracja? Ta zmiana tablic? Niech "puszka" ma jeden i ten sam numer rejestracyjny przez cały czas swojej żywotności! Wystarczy tylko zmienić dane właściciela! Ale co wtedy z producentami tablic i tych wszystkich naklejek? Umrą z głodu. R 061... Już nie siedzę, spaceruję po korytarzu. Żeby tylko nie przegapić. Za moment moja kolej. Ale czy mam wszystkie potrzebne dokumenty? Wniosek, dowód, tablice? Są. Karta pojazdu, OC? Też. Środki na koncie (minimum 180 złotych 50 groszy)? Uff! Są, nie wyparowały. Ale czy terminal jest w kasie, cholera, bo gotówki nie mam? Zadrżałem, spociły mi się nawet łydki. Jest! Mimo to pytam: można płacić kartą? Odpowiedź: można! Jestem w raju!
Wreszcie słyszę R 062... Podchodzę do okienka, i modlę się do Boga o pomyślne zakończenie sprawy. Pan urzędnik też zmęczony. Nie da się tego nie zobaczyć. Od rana tu siedzi, to nie on wymyśla te chore przepisy, skandalicznie mało zarabia... Patrzy na mnie, a ja błagalnym wzrokiem próbuję mu tłumaczyć "że to nie moja wina, ja nie chciałem mu przeszkadzać, obiecuję, że już nigdy, nigdy więcej nie przyjdę"! Mało brakło, a podniósłbym dwa palce w geście przysięgi. Facet przy okienku obok, ksywka R 063, niestety ma problemy. Brak dokumentu z Urzędu Celnego! Won! Won stąd, zdaje się krzyczeć jego urzędniczka. Czekał tyle co ja, i odchodzi z kwitkiem. Sprawdzam, czy płacze? Biedak! Wrak człowieka... A moja sprawa idzie wolno, ale do przodu. Zero czepiania, oby tak dalej. Wszystko to trwa jednak, a ja dzięki wyobraźni kreślę czarne scenariusze na wypadek niepowodzenia. Widzę siebie w więziennym kitlu. Odsiaduję wyrok dożywocia, za bestialski mord na pracownikach państwowych instytucji...
-Proszę. Tu podpis, i tu też. O terminie odbioru twardego dowodu zostanie Pan poinformowany esemesem. Trzeba wtedy pobrać numerek z D literką. Do widzenia!
Ha ha ha! Suszę zęby w uśmiechu! Udało się! Wygrałem!

Nie wiem, ile tu ludzkiej złośliwości. Może dużo, a może nic.
A może są to "wady cywilizacji"?
Skłonność "systemu" do komplikowania i utrudniania życia?
Tak po prostu, żeby nie było zbyt nudno...
Tymczasem! :)
Artykuł napisany w ramach tematu trzeciego 36. edycji Tematów Tygodnia.
Obrazki z pixabay