Swego czasu sporo pisałem o moich przygodach z PKP. Od pewnego czasu już tego nie robię. Nie ma sensu powtarzanie po raz n-ty tych samych kolejowych historii. Pociąg spóźniony. Pociąg stojący w polu. Pociąg przepełniony. Odwieczne fatum, którego nie sposób pojąć. Bo o ile jestem w stanie zrozumieć, że spadnie śnieg i cały rozkład jazdy się sypie, bo taki mamy klimat. O tyle zupełnie nie mieszczą mi się w głowie powtarzające się przypadki.
Ot na przykład byłem końcem czerwca w Krakowie. Na peronie stoi pociąg do Ostrowca Świętokrzyskiego. W środku tłoczno. Szczęśliwcy siedzą. Reszta stoi. I to nie jest tak, że wsiadły do niego trzy wycieczki szkolne, albo ekspedycja Chińczyków-emerytów. Podejrzewam, że tak jest zawsze. Podobne sytuacje zresztą kojarzę ze Śląska. Przychodzi weekend i pociąg z Katowic do Żywca/Zwardonia jest przepełniony. Nie jest to wina klimatu, tylko przewidywalnej tendencji ucieczki z miasta w góry. I zdawałoby się logiczne, aby powiększyć skład lub zwiększyć liczbę kursów. Zdawałoby się... ale nie w PKP.
Obecnie w Krakowie codziennie są opóźnienia pociągów. Powód? Remont torów. Sęk w tym, że remont to nie jest atak mrozu, który zepsuł trakcję, albo śnieżyca, która zasypała torowisko. Ani powódź. Ani wichura. Ani trzęsienie ziemi. Remont to remont. Można go przewidzieć, zaplanować, dostosować do rozkładu jazdy lub rozkład jazdy do niego. Nie w Polsce. U nas remont oznacza kilka miesięcy codziennych opóźnień.
Swego czasu "Rynek Kolejowy" podał, że w Japonii przy 140 tysiącach szybkich pociągów średnie opóźnienie wynosi 18 sekund. W skali roku. Podejrzewam, że Kraków jednego dnia jest w stanie wyrobić japońską normę za 1000 lat. Z czego się to bierze? Moim zdaniem z braku szacunku do czasu. Bo mimo iż każdy zna powiedzenie "czas to pieniądz", to nie każdy jest tego w pełni świadomy.
Trafiłem kiedyś na film z Holandii, gdzie w weekend zrobiono tunel pod drogą. Prace trwały bez przerw - dzień i noc. Trzeciego dnia nad ranem trzy pasy drogi w jedną, trzy pasy w drugą stronę były przejezdne. Ponoć tunel był potem nieczynny przez dłuższy czas. Sęk w tym, że w Polsce stawialiby ten nieczynny tunel przez rok i przez cały ten czas byłby drożny tylko jeden pas ruchu. Oczywiście tworzyłyby się niemiłosierne korki a stracony czas można byłoby liczyć w latach. Tak by było.
Od jakiegoś czasu w Rzeszowie mówi się o przebudowie 150-letniego wiaduktu przy ul. Batorego. Przechodzę pod nim zawsze idąc do Królestwa Bez Kresu. Przejazd jest wąski, więc ruch odbywa się wahadłowo. Poszerzenie drogi to pomysł bardzo dobry, choć szczerze mówiąc obawiam się tej przebudowy. A raczej jej czasu. W Pensylwanii zajęłoby to 57 godzin. Ale nie u nas. Zwłaszcza, że jest to wiadukt kolejowy.
Mówią, że złośliwość ludzka nie zna granic. Ja jednak wiem, że złośliwość ludzka to nic w porównaniu ze złośliwością... Polskich Kolei Państwowych.
Artykuł napisany w ramach tematu trzeciego 36. edycji Tematów Tygodnia.