
Niewątpliwym plusem Rzeszowa jest bliskość Lwowa. Niby zagranica, a odległość taka jak do Krakowa. Z tą tylko różnicą, że do Grodu Kraka można dostać się w niecałe dwie godziny. Wyprawa do Lwowa, ze względu na granicę i wschodnie drogi, zajmuje co najmniej dwa razy dłużej. Wciąż jednak jest to trasa, którą można bez nadmiernego wysiłku zrobić dwa razy w ciągu dnia.
Pierwszy raz na Ukrainę pojechałem końcem października 2014 roku. Od tamtego czasu byłem we Lwowie 7 razy, w tym dwa razy tylko na jeden dzień. Poniższe zdjęcia zostały zrobione 4 czerwca 2016 roku, kiedy to do KBK przyjechał @michalwlazlo i rzucił pomysł, by wybrać się na Ukrainę. Na kilka godzin. A dlaczego nie?
Dołączył do nas Maksymilian. I pojechaliśmy.
Wybraliśmy najszybszą opcję. Na granicę pojechaliśmy samochodem, który został na parkingu. Kordon przeszliśmy pieszo. Tu zaczepiła nas jakaś para, czy nie chcemy jechać z nimi busem za 100 zł (czyli w przypadku 5 osób 20 zł na głowę). Był upał, więc przystaliśmy na to. No i wio. We Lwowie byliśmy koło południa.

Niestety kierowca wysadził nas na obrzeżach miasta, więc do centrum musieliśmy dojechać trolejbusem.

Dobra rada: jeśli jedziesz busem, dogadaj z kierowcą, gdzie Cię ma wysadzić.

Po przyjeździe poszliśmy na obiad do Pyzatej Chaty. Stamtąd udaliśmy się w kierunku Opery (swoją drogą polecam się tam wybrać, bilety są stosunkowo tanie a poziom całkiem wysoki).

Eklektyczny budynek został zaprojektowany pod koniec XIX wieku przez prof. Zygmunta Gorgolewskiego.

Gmach jest prawdziwym dziełem sztuki. Tutaj np. rzeźba Melpomene autorstwa Stanisława Wójcika.

Spod Opery udaliśmy się na Ormiańską, gdzie trwała budowa.

Minęliśmy romską żebraczkę...

...figurkę Matki Boskiej...

...panią na balkonie...

...aż dotarliśmy pod numer 14.

Stąd wyruszyliśmy na poszukiwania lokalu. Takiego, w którym chcielibyśmy usiąść. Problem w tym, że w centrum takiego nie było. Oczywiście nie znaczy to wcale, że dobrych lokali nie ma. Są. Jeszcze jak! Niemniej tego dnia byliśmy wyjątkowo wybredni...


Szliśmy więc, szliśmy, aż doszliśmy pod Mickiewicza.


A potem do dawnego konsulatu Republiki Łotewskiej.

Aż doszliśmy do miejsca, gdzie kot polował na ptaka, babcia wychodziła na zakupy a biała Wołga nikogo nie porywała.

Mogliśmy iść w dół (jak babcia), albo w górę.

Poszliśmy w górę, gdzie był wspaniały widok, ale zasłoniły go drzewa.


Nieopodal znajdował się lokal. Kupol. Kafe bar. Taki, jakiego szukaliśmy. Taras. Cień. Spokój. Szum drzew. Wchodzimy do środka...

A tam: "Anna Maria smutną ma twarz, Anna Maria wciąż patrzy w dal..."

Wracając z Kupola przeszliśmy obok Kościoła Dominikanów...

Na dachu Domu Legend zrobiliśmy kolejny przystanek. Potem zjedliśmy drugi obiad w Pyzatej Chacie. No i trzeba było się zbierać...




Niestety na dworcu okazało się, że musimy czekać dwie godziny.

Jakiś dziad starał się nas wszelkimi sposobami namówić na przejażdżkę z nim. Wymyślał przy tym różne argumenty. Np. że marszrutki na którą czekamy nie ma i nie będzie...

Była.

O 21.20 wyjechaliśmy ze Lwowa. Przed północą byliśmy w Rzeszowie.