O moich licznych przygodach z PKP krążą legendy. Dawno nie jeździłem pociągiem, więc przez moment żadnych nie miałem. Do piątku.
Jechałem z Rzeszowa do Tarnowa. Trochę się zaniepokoiłem, bo "Karpaty" przyjechały punktualnie. Usiadłem w przedziale. Wziąłem do ręki tablet. Całą drogę przeglądałem Steemita. I nic się nie stało. Zupełnie nic. Lokomotywa nie zepsuła się. Nawet światło nie zgasło. 10 minut przed północą wysiadłem na tarnowskim dworcu. Wyszedłem triumfalnie na miasto. Przeszedłem 200 metrów i... "#$%&*! Zapomniałem bagażu." Zabrałem tylko plecak. A torba i aparat zostały na półce nad siedzeniem. Biegiem na dworzec.
Pociąg stał. Niestety nie ten, w którym był mój bagaż, tylko jakiś z Jasła. Konduktor był jednak miły i dał mi numer do kierownika "Karpat", dodając: "O 4 rano będzie wracał."
Na szczęście klucze do mieszkania miałem przy sobie. Wróciłem i przesiedziałem noc na Steemicie. Przed piątą miał przyjechać pociąg z moją zgubą. Przyszedłem 5 minut wcześniej. Cóż, zapomniałem, że kolej wcześniej nie przyjeżdża. Tablica na dworcu wyświetlała 30 minut opóźnienia. A pani z megafonu dodała: "Opóźnienie może ulec zmianie". No i uległo. Czekałem ponad 60 minut. Jak za starych dobrych czasów.
Nic to. Najważniejsze, że przed szóstą wracałem do domu z aparatem i torbą. Przy okazji odryłem jeden prosty sposób jak zrobić zdjęcia o wschodzie Słońca bez konieczności zrywania się o piątej rano.
Oto on: NIE KŁAŚĆ SIĘ SPAĆ.
Na zdjęciu: Planty im. Józefa Jakubowskiego o 6 rano.