Nie bój się. Nie ma żadnej realnej możliwości, aby ta groźba się spełniła. Nakazem pracy (na razie) nikt do oświaty powoływany nie jest. Powiedzenie po prostu oddaje charakter tej pracy - raczej z takich mniej wymarzonych prac. Potwierdzają to badania - obecnie tylko 2,4% piętnastolatków wskazuje w ankietach, że mogłoby zostać w przyszłości nauczycielem (10 lat temu było to 6,1%). Właściwie można uznać, że taki odsetek jest wystarczający - powinno wystarczyć na 250-270 tysięcy nauczycieli ośmioklasowych podstawówek. Jednak należy przyjąć poprawkę na to, że nastolatki deklarują, a życie życiem - tylko mała część deklarujących faktycznie obierze taką drogę. Poza tym zawód nauczyciela jest powszechnie znany, więc może być obarczony pewną "nadwskazywalnością" w ankietach. No i wreszcie - przydałaby się jeszcze jakaś grupa chcąca uczyć w szkołach kolejnych poziomów edukacji.

Zdecydowana większość nauczycieli w Polsce osiągnęła najwyższy stopień awansu zawodowego - są oni nauczycielami dyplomowanymi. Jak wygląda to w Twojej miejscowości, możesz sprawdzić w Biuletynie Informacji Publicznej - wystarczy wyszukać raport wydziału światy lub odwiedzić stronę szkoły - często publikowane są tam ogólne informacje o kadrze (szkoły lubią informować o tym, że większość kady jest już dyplomowana). Dyplomowanie zajmuje trochę czasu, więc jest to wyraźny sygnał o dojrzałości kadry. Według badań ogólnopolskich średnia wieku nauczycieli systematycznie rośnie (w 2007 - niespełna 40 lat, w 2014 - przekroczone 43, trend wzrostowy utrzymuje się). Zawód jest silnie sfeminizowany - mamy 82% kobiet nauczycielek.
A co ze "świeżą krwią"? Kiepsko. Płace są bardzo niskie - 2,4 tys. zł brutto na początek dla stażysty po studiach magisterskich i z przygotowaniem pedagogicznym, jeżeli oferowany jest pełny etat. Zniechęca rosnąca biurokracja - rozliczanie godzin, plany pracy, analizy, programy pracy z uczniami o specjalnych potrzebach edukacyjnych, wnioski, tabele, podsumowania, według nowych przepisów co 3 lata ocena nauczyciela. Ktoś, kto wyobrażał sobie, że jego praca będzie polegała przede wszystkim na nauczaniu, może przeżyć spore rozczarowanie na swojej pierwszej posadzie. No i wreszcie postrzeganie zawodu nauczyciela - często stosuje się eufemizm niskiego prestiżu, a brutalną prawdę można poznać na pierwszym lepszym forum lub w komentarzach pod publikacjami na tematy oświatowe. Jaki jest obraz nauczyciela? Niedojda, pasożyt, nierób. Ma 3 miesiące wakacji, pracuje 18 godzin tygodniowo. Śmie oczekiwać podwyżki? A za co? Są to opinie dość skrajne, ale powracające przy każdej okazji.

W jakim kierunku pójdzie zatem oświata? Czy nadal wśród nauczycieli będą osoby, które zachowują się jak gdyby były w szkole za karę, a uczniów męczyły, nudziły, mało uczyły? Obawiam się, że tak. Dokładnie tak samo jak wśród lekarzy są i będą też oschli i nieempatyczni, a wśród księży tacy, do których ludzie nie chcą chodzić do spowiedzi. "Lepsi" i "gorsi" nauczyciele będą zawsze. Między innymi dlatego, że w tak licznej grupie zawsze znajdą się osoby otwarte i zamknięte w sobie, mające luźny sposób bycia i formaliści, preferujące różne sposoby pracy. Ale, ale - to garść sympatycznych ogólników. A jaki będzie rozwój sytuacji w najbliższych latach? Mam parę obserwacji.
Grona nauczycielskie w szkołach się starzeją, nie ma co owijać w bawełnę. Może nie we wszystkich gminach czy regionach jest to już oczywiste, ale statystyki potwierdzają to, co widziałam w swoich byłych miejscach pracy i to co widzę w szkole moich dzieci. Pracę w szkole zaczynałam w 2004 roku. Byłam zaraz po studiach, naturalne było zatem, że jestem najmłodsza w gronie nauczycielskim. Gdy 11 lat później podjęłam pracę na zastępstwo w innej szkole, nadal byłam najmłodsza z grona. Utrzymuję kontakt z koleżankami i kolegami z byłych miejsc pracy i po 14 latach nadal byłabym najmłodsza w pierwszej szkole, w drugiej trochę lepiej - jest jedna stażystka.
Zrezygnowałam z nauczycielstwa z powodu niskich płac. W zawodzie trwają i prawdopodobnie do emerytury dotrwają nauczyciele o przynajmniej 10 lat starsi ode mnie. Oni raczej nie zdecydują się na zmianę ścieżki zawodowej w sytuacji, gdy sporo pracy, czasu i często też pieniędzy włożyli w awans zawodowy, różne formy dokształcania i rozwoju. No i jak wielu przedstawicieli wszystkich innych zawodów - po prostu boją się radykalnej zmiany.
W dniu opublikowania przez Ferviego wpisu o nauczycielach miałam telefon z propozycją pracy. Sprawdziłam dziś stronę PUP-u - w moim powiecie jest zapotrzebowanie na 20 nauczycieli (a nie jest to okres najintensywniejszych poszukiwań kadry, następuje on w drugiej połowie sierpnia), nie wszystkie ogłoszenia dotyczą pracy na pełny etat. Moje kwalifikacje pozwoliłyby mi przyjąć pełen etat w jednej ze szkół i pół etatu w innej. Obiecanych podwyżek na razie nie ma, więc nie jestem zainteresowana. Moi rówieśnicy i młodsi raczej też nie rwą się do pracy na pół etatu za 1200 złotych brutto.
Nie wiem, jakie będą konsekwencje tego, że podwyżki już od dawna nie nadążają za inflacją i sączą się małymi kropelkami, a oczekiwania i coraz to nowe rozporządzenia ministerstwa walą lawiną. Zwykle jest tak, że kolejne "przewrotki" ministrów skłaniają najstarszych nauczycieli do przechodzenia na emerytury - tak było dotychczas i teraz jest teraz przy powrocie do ośmioklasowej podstawówki. Przed nami jeszcze kilka takich zwariowanych lat - gdy do szkół średnich za rok pójdą jednocześnie dwa roczniki uczniów, gdy przez kolejne etapy edukacji będą przechodzić podwójne roczniki z "obowiązkowymi sześciolatkami" i nieliczny rocznik odroczonych siedmiolatków. To pewniki, wyskoków programowych kolejnych ministrów nie śmiem wieszczyć.
Faktem jest, że w roku, w którym kończyłam informację naukową i bibliotekoznawstwo moja uczelnia nie "wyprodukowała" ani jednego potencjalnego nauczyciela bibliotekarza. Studenci nie byli zainteresowani równoległym uzyskaniem uprawnień pedagogicznych. A może to jakiś znak? Kto wie, czy biblioteki szkolne ostoją się przy jakichś kolejnych restrukturyzacjach? Inna kwestia to nauczanie przedmiotów pewnych i pożądanych - według statystyk w tym roku najbardziej poszukiwani będą nauczyciele matematyki i informatyki. A skąd ich wziąć? Absolwenci tych kierunków wolą pracę w bankowości, ubezpieczeniach, korporacjach, jako freelancerzy. Pozostaje scenariusz mniej optymistyczny - dyrekcje zasugerują obecnym pracownikom ukończenie stosownych studiów podyplomowych. I tak to czasem jest, że chemik ma więcej godzin matmy niż chemii, a informatyka jest na poziomie losowym. Ale co tam - te pięć lat do emerytury jakoś się przepracuje. A co będzie potem? Po nas choćby potop.
A jak Ty uważasz? Czy w nauczycielstwie jest szansa na zwiększenie liczby nauczycieli z pasją, powołaniem i sercem dla dzieciaków, a może odwrotnie - coraz więcej będzie ludzi przypadkowych?
Post powstał w ramach Tematów tygodnia #36 i jest ripostą, dodatkiem, drugą stroną medalu do wpisu Nauczyciele - Tematy Tygodnia, którego autorem jest @fervi.
Ilustracje - domena publiczna.